piątek, 30 października 2015

zosia, 105

do lasu to ja nie lubiała chodzić, co to to nie. jak mnie jaki chłopak na przechadzkę do lasu ciągnął, pójdź zosia, powiadał, ładnie w lesie, tak ja już nigdzie z nim nie poszła. nigdy. jak już musiałam przejść, to byle szybko, pod nogi ino patrzyłam, głowa na dół, zęby zacisknięte. najlepiej bym uszy zatkała, co by nie słyszeć tego szumu, a to tak szumi, szuuuu szuuuu, jakby ci się nad głową nachylali, aż mnie duszność brała.
a nad morze to mnie wołem nie zaciągną. jezioro, rzeka, to ja lubię. nad kanał się przejść, na statki popatrzeć, ale morze... brrrr, aż mnie zaraz plecy cierpną. ja raz była. w jastarni, w sanatorium. wyszła na balkon, a tam las szumi okropnie, i morze szumi strasznie, i te mewy jeszcze skrzeczą, to dopiero leczenie chorego człowieka, chyba, że na śmierć. ani nocy tam nie byłam, zaraz nazad pociągiem do gdańska wróciłam. a dziadek się śmiał, oj, ty kobietko chyba beze mnie nie mogłaś strzymać. a ja się tego szumu brzydziłam.



niedziela, 3 maja 2015

jak być wołem i pamiętać

przywilejem młodości jest wymądrzanie
przywilejem mądrości jest pobłażliwość

wtorek, 10 lutego 2015

listy

listy pisałam od początku pisania
trzymałam w szufladce zapas znaczków i papeterii.
z okien widziałam tę skrzynkę na rogu.
zbiegałam na dół, wrzucałam list
i pędziłam z powrotem na górę,
żeby przykleić się do szyby
i czekać na samochód pocztowy.
godziny odbioru były napisane na skrzynce
znałam je na pamięć, jak rozkład jazdy
w dni powszednie między 9:00-10:00
między 12:00-13:00
między 17:00-18:00
a w soboty między 10:00-12:00.
przyjeżdżała żółta karetka z czerwo-białym napisem łączność,
kierowca zostawiał auto na chodzie,
wytrząsał zawartość skrzynki do brezentowego worka
i zaczynałam podróż z moim listem
za każdym razem
z torby do torby pod stempel do torby na półkę do torby do skrzynki
doszedł
otwierałam mój list
razem z asią z kościerzyny
razem z dziadkiem kolasą z łodzi
razem z ciocią kasią z poznania
z wiekiem adresatów przybywało lawinowo
obliczałam ile trzeba czasu na przeczytanie ze zrozumieniem
na jeszcze jedno przeczytanie
na odpisanie
na wysłanie
na dojście
i po dwóch tygodniach
dzień w dzień
przez czarne dziurki blaszanych drzwiczek w dole ciemnej klatki schodowej
wypatrywałam odpowiedzi
zużyłam na to bardzo dużo niecierpliwości
*
wyślij
opublikuj
klik

czwartek, 22 stycznia 2015

stefan, mój dziadek

No a Dziadek Stefan, kiedy tylko zerwali z Babcią zaręczyny, wybył do Gdyni.
Budował Miasto, a Miasto go wchłaniało. Miał miejską naturę, panoczka. Cały tydzień robił, a w sobotę po robocie, szedł na murzynka do kawiarni, elegancko. Murzynek to było ciastko, czysty krem w czekoladzie. A potem pił słodką wódkę i rozrabiał do niedzieli.
Wziął do siebie, na pokój, ukochanego i jedynego brata, Jana. Chłopak miał lat 19, chętnie się Miasta uczył, na murzynki chodził, a po murzynkach pił słodką wódkę i rozrabiał, jak należało. Aż zapadł na gruźlicę i umarł. 21 lat nie miał. Stefan do końca życia sobie tego nie darował.
Zapadł na smutek, trochę przestał rozrabiać i pojechał Zosi oświadczyć się na nowo. Przez te dziesięć lat Zosia absztyfikantów miała wielu, ale kiedy Stefan stanął w sieni, w tym wełenkowym paltociku, w kapeluszu filcowym, z kwiatkiem, z ciasteczkiem, od razu widziała, że żaden się z nim nie równa. I poszła za niego, zaraz w tym roku co wojna wybuchła.
Na Meksyk z nim poszła, pod Chylonię. Nie było dobrze, poroniona ciąża, Dziadek w niewoli. Ale wrócił. Dzieci tylko nie mogli już mieć.
Poza tym było lepiej. Babcia szyła, i to jak. Dziadek na Politechnikę poszedł, na mistrza murarskiego się wykształcić. Cały tydzień robił, murzynków po wojnie chwilowo nie było, pił i rozrabiał tylko na weselach.
Dzieci tylko nie mogli już mieć.
U siostry Marii, w Węsiorach, bieda była, dzieci dużo i głód. Wzięli od niej to najmniejsze za swoje, Annę Krystynę, moją Mamę. Adoptowali dziewczynkę, ale Babcia była w strachu, że kiedyś się komuś odwidzi i kazała zapomnieć Dziadkowi i o Marii, i o Urszulce, i o Pelagii, co i tak wyjechała do Francji i słuch o niej zaginął. Tylko o Janku pozwoliła pamiętać, bo i tak już nie żył.
A w pięćdziesiątym trzecim przenieśli się do zrównanego Gdańska. Dziadek go podnosił. Mieszkanie dostali w kamienicy po rzeźniku, na drugim piętrze.
Dziadek cały tydzień robił, a w niedzielę jadł w domu ciasto. Czasem zaszedł do cechu, to i wypił przy okazji. Pił coraz rzadziej, ale raz na weselu jak zaciągnął, jak się do bitki wziął, to Babcia ledwie co podstępem do domu go zwabiła. Buty zdjęła, do łóżka położyła, a rano mu powiedziała, że z pijakiem żyć nie będzie, co to to nie. Dziadek powiedział "No co też ty, kobitko..." i przestał pić. I nie pił już nigdy.
Kiedy wycięli mu jelito, używał stosów ligniny, litrów rivanolu i kilogramów gorzkiej czekolady. Czasem, dla rozrywki, pogadał z Kobielową po kaszubsku.
A kiedy się urodziłam, dostałam Dziadka na własność. Opowiedział mi wszystkie kaszubskie bajki, nauczył mnie Miasta, a potem psychologii kolejek. Wyliczał, ile przed wojną można było kupić za złotówkę.
Dla Babci kupował perfumki i rajstopki, i inne luksusowe towary, ostatni raz w lutym 1985. Przyniósł do domu sznur papieru toaletowego i zawał. Zima była sroga, mama rodziła Stefanka, a myśmy jechali na pogrzeb warszawą.

Stefan Dublinowski, *25.12.1905  +26.02.1985



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...


WSZYSTKIE TEKSTY, FILMY, FOTOGRAFIE I RYSUNKI UMIESZCZONE NA TYM BLOGU, SĄ WŁASNOŚCIĄ MOJĄ LUB AUTORÓW, KTÓRZY UDZIELILI ZGODY NA ICH PUBLIKACJĘ.
KOPIOWANIE I ROZPOWSZECHNIANIE BEZ ZGODY MOJEJ LUB AUTORÓW JEST ZABRONIONE.
© Katarzyna Wasilkowska