sobota, 24 lutego 2007

o granicy (bajka)

Była sobie twierdza. W twierdzy mieszkał Pan. Twierdza była zbudowana z granitu. Jej mury były tak wysokie, że żaden człowiek nie mógł zajrzeć do środka. Nad twierdzą krążyły myśliwce i waliły bez pardonu do każdego, kto przypadkiem przelatywał w pobliżu, nawet jesli była to rolnicza awionetka czy helikopter ratunkowy. Tylko ptaki mogły wiedzieć co jest za murem, ale ich to nie interesowało. Wolały las i łąkę. W twierdzy mieszkał Pan i jego zbrojna służba. Zdarzało się, że bywali tam inni ludzie, ale wdostawali się wyłącznie na specjalne zaproszenie Pana przez podziemne strzeżone kanały.
Czasami Panu brakowało przestrzeni. Wtedy zbroił się po zęby i ze swą świtą opuszczał twierdzę. Na zakutych w stal koniach pędzili na pobliski trawnik, który roztaczał się u stóp twierdzy. Doszczętnie go plądrowali, po czym powracali do siebie.
Pewnego razu, kiedy Pan czuł się wyjatkowo klaustrofobicznie, zarządził jak zwykle zbrojną wyprawę. Barbarzyńcy dopadli trawnika i stanęli jak wryci. Marne, wystające nieśmiało z błotnistej ziemi kępki traw odgradzał od twierdzy ciąg sporych białych otoczaków, a świeżo malowana tabliczka głosiła: NIE DEPTAĆ MI TRAWNIKA!
Pan z drużyną pogapili się trochę na tabliczkę, a potem wrócili do twierdzy.
A niedługo później trawnik po raz pierwszy się zazielenił.





czwartek, 22 lutego 2007

o drzwiach w podłodze

Odbywam schodzenie do swojej własnej nieużywanej piwnicy.
Na Piwnej taka była.
Schodziłam zgarbiona, żeby nie kosić włosami sufitowych pajęczynnych nacieków. W dłoń, niczym iskra od przekręcania ebonitowego kontaktu, właziło natręctwo otrzepywania włosów.
Nie oddychałam, żeby nie wciągać do środka stęchlakowych oparów i tego trupiego,  piaszczystego oddechu kartofli w śpiączce wieczystej.
I szczury. Najohydniejsza zasadzka. Czekały cierpliwie. I nie dopadały. Żebym się cały czas spodziewała. Z każdej strony mogło nadejść najgorsze, ale to mogło było jeszcze gorsze. One o tym wiedziały. Dlatego nigdy nie zobaczyłam nawet ogona. Ale rytuał trwał. Więc skradałam się z dłonią pochłoniętą swym natręctwem, nerwowo wzrokując każdy zakamarek, potem trzy razy pięścią w drzwi, potem kłódka, potem dwa razy z kopa i gwałtowne drzwi otwarcie. Przy zaciśniętych powiekach wrzucałam czego trzeba się pozbyć, zakłódkowywałam pośpieszne i natychmiastowy odwrót. (Inaczej niż za dziadkowych czasów.)
Piwnica skapitulowana szczurom, zagracona wzorowo. Nie przekraczałam jej progu przez jakies 10 lat, nawet żeby żarówkę tego.I jeszcze okienko poduliczne wybite. Trudno. Nie wejdę.

Raz zajrzałam do swójśrodka, głęboko. Się okazało, że mam klapę w swojej podłodze, a pod podłogą słoiki pełne kurzu, potłuczono, szaro i kłębiście. Zimnoduszące piekło astmatyków chyba.
Ale zlazłam do mojej piwnicy. I sprzątam. Nie dość. W podłodze tej piwnicy kolejna klapa. Otwieram. Przebudzenie. Niby w dół a Wyżej.
Teraz sobie biegam między piwnicami. Jak mnie sprzątanie zmęczy, to zaraz na dół, do tej Wyżej. Się budzę tam. Budzenie się potrwa. Może całe życie moje i. A niech.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...


WSZYSTKIE TEKSTY, FILMY, FOTOGRAFIE I RYSUNKI UMIESZCZONE NA TYM BLOGU, SĄ WŁASNOŚCIĄ MOJĄ LUB AUTORÓW, KTÓRZY UDZIELILI ZGODY NA ICH PUBLIKACJĘ.
KOPIOWANIE I ROZPOWSZECHNIANIE BEZ ZGODY MOJEJ LUB AUTORÓW JEST ZABRONIONE.
© Katarzyna Wasilkowska