poniedziałek, 31 stycznia 2011

piątek, 28 stycznia 2011

rowery

jak umarł wujek władek, ten co po wojnie ziemię objął,
przed domem stanęło rowerów ze dwa tuziny, wleźć się nie dało.
dobę czuwali z różancem,
a pogrzeb byl piękny i wesoły.

poniedziałek, 24 stycznia 2011

spodwórko

nikt nie chciał być krzyżakiem
każdy tylko zbyszkiem i zbyszkiem
no, jagienką może jeszcze
(bo danusią też nikt) 

niedziela, 16 stycznia 2011

popołudnie

jak powiedział kapelusznik, zawsze jest czas picia herbaty, a nigdy nie ma czasu, żeby pozmywać naczynia
czy jakoś tak

poniedziałek, 3 stycznia 2011

z gęsi smalec


gęś brała się z torby.
co roku, z końcem października, franciszka piechowska z potężną skajową torbą maszerowała na swoich zmartwionych nogach do pekaesu w będominku. po dwugodzinnej podróży wykładała na stół w naszej kuchni na piwnej gołą wyszczerzoną gęś z podwiązanym gardłem oraz flaszkę krwi. torbę, z kilkoma spódnikami, kilkoma zmianami bielizny (w tym jedna do lekarza) oraz zapasem rajtuz, wsuwała pod wersalkę w małym pokoju. w torbie był też dostatek kropli i maści do oczu, maści do zmartwionych nóg oraz sukienka na niedzielę, święta i imieniny. i broszka.
kiedy już się nagadały, zdejmowałam rajtuzy, smarowałam zmartwione nogi maścią i pytałam o gwóźdź w kolanie.
rano smarowałam maścią oczy, zakładałam rajtuzy na zmartwione nogi i pytałam czemu takie fioletowe.
ciocia frania śmiała się aż maść z oczu spływała i szła zarabiać drożdżowe na kucha.
babcia ustawiała na stole pięć słoiczków.
potem płukała gęś, dzieliła gęś, piekła gęś.
nie znosiłam ciemnego suchego mięsa, ale żułam je cierpliwie nie spuszczając oka z pięciu słoiczków.
nie cierpiałam czerniny, ale każdy cofający się łyk przepychałam suszonym jabłkiem i nie gubiłam słoiczków z oka.
pilnowałam każdej kropli wytapianego gęsiego tłuszczu, do słoiczków spływał najdoskonalszy smak świata, jedyny smak mojego dzieciństwa. tężał w roziskrzony śnieg, żeby na kromce chleba znowu roztopić się pod kryształkami soli.

gęsi smalec, cenniejszy od kawioru, znikał w niepowstrzymanym tempie, znikały cztery słoiczki. zaczynało się żebranie o piąty, babcia mówiła nie dam, w końcu stawiała słoiczek na stole, masz, ty brydo, ostatni.
po kilku tygodniach na stole pojawiał się inny ostatni, potem znowu ostatni, i znowu, aż do lata. niczym pięcioma chlebami i dwiema rybami, babcia smalcem trzymała mnie przy życiu.

w maju, po świętej zofii, ciocia frania pakowała torbę i wracała do dom.

niedziela, 2 stycznia 2011

pik nik

pewnie dopiero jak do domu wlezą to zobaczą
i się będą wściekać
a potem poznają, że to na serio i bedzie im głupio
a jeszcze potem się zdenerwują
najpierw mama
i będą w strachu
nawet marta się wystraszy, głupia
i polecą zaraz z powrotem
a tata żeby samochodem
że samochodem prędzej 
no to do samochodu
i nie zechce zapalić jak zwykle
a na to deszcz i burza z piorunami
w końcu dobiegną z tymi krzykami
a ja tu taki malutki całkiem przemoczony
zamarznięty prawie
a marta żebym nie umierał, że mi frytki odkupi
a ja na rękach mamy wtedy tak się tylko zsunę martwy
na zapalenie płuc
albo na marty rękach lepiej
bo mamy to szkoda
albo w śpiączkę
wtedy zobaczą

i będą żałowali, że ani razu nie kupili mi psa.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...


WSZYSTKIE TEKSTY, FILMY, FOTOGRAFIE I RYSUNKI UMIESZCZONE NA TYM BLOGU, SĄ WŁASNOŚCIĄ MOJĄ LUB AUTORÓW, KTÓRZY UDZIELILI ZGODY NA ICH PUBLIKACJĘ.
KOPIOWANIE I ROZPOWSZECHNIANIE BEZ ZGODY MOJEJ LUB AUTORÓW JEST ZABRONIONE.
© Katarzyna Wasilkowska