|
jakiś tunel pod alpami |
świat się kurczy
ciasno trzyma głowę jak imadło
przez uszy w zatoki leje się beton
zimny mokry szorstki gęsty
tężeją gałki, sztywnieją szczęki
beton spływa w rdzeń i dalej po kręgach
kiedy zastygnie zaczną go skuwać
trzeba miejsca na nowy
z szyi wyrasta mi kolano
dwa kolana
kolonia tępych, ślepych i twardych pąkli kolanowych
dzwoni telefon
lord wejder świetlnym mieczem napierdala w kolana
eksploduje wszystko powyżej ramion
nigdy nie rzygam na buty.
układam skorupy na poduszce z kamieni
oczy zbyt powolne żeby zdążyć przed światłem
nocy-mamusiu, uwal się na nim foczym cielskiem
wyduś najmniejszy promyk w najskrytszym zakamarku
mnożą się słowa w głowie, pożerają i wydalają nawzajem bez końca
ładuje wszystkie w worek i topię w stawie
zostawiam jedno małe słowo
kamyk otoczak
dobrze leży w dłoni
zawieszam go w próżni
w idealnym środku pustej wewnątrzczaszki
będę go polerować myślami
jakoś dotrwam do rana
nie wyłączyłam telefonu
winda z flakami rusza na najwyższe piętro
nigdy nie rzygam na buty.
między piersiami pływa mi blizna
konik morski
jeśli go dosiądę świat zamarznie
będę uratowana
Sąsiad, Który Będzie Mordercą
wrócił z pracy
charytatywnie apgrejduje mnie
w znajomości bieżących trendów disko
skoda typu bumboks 200dB wypróżnia się zapętlonymi biełymirozami
konik pływa brzuszkiem do góry
nie rzygam na buty.