niedziela, 20 maja 2007

o piwnicy jeszcze

sprzątam.
więc oswoiłam się z pajęczyną jednak.
z widmem szczura też potrafię.
oddycham normalnie, nie cienką strużką.
przystosowałam się do sprzątania.
pod kurzowymi kożuchami wszystko co miałam.
przecież nie przychodzę z otchłani.
nie byłam może człowiekiem, ale nie nieistniałam tak zupełnie.
co miałam. co mam.
słoje z paskudnymi maziami w środku. (nie otwieram - w dwa palce i wziu).
warzywaowoce, na których nawet pleśń zdążyła skamienieć.
suknia wieczorowa. no cudo. (pięknie leży)
pudło stareńkich fotografii sprzed wszystkiego.
skrupulatnie zamienione w okruszki pamiętniki z różnych czasów.
relikwie kompletnie nieświęte.
skrzynia zbutwiała pełna moich opowieści. tych z pokazywaniem. dla babci.
i jeszcze babcin śmiech chichotliwy dołezny. w ogóle nie zwietrzał.
znowu gnój. zwały gnuśności.
wreszcie są. talenty moje. tak jak je tu zakopałam. cementem nie zalane. git, będę żyła.
alleluja.

sobota, 24 lutego 2007

o granicy (bajka)

Była sobie twierdza. W twierdzy mieszkał Pan. Twierdza była zbudowana z granitu. Jej mury były tak wysokie, że żaden człowiek nie mógł zajrzeć do środka. Nad twierdzą krążyły myśliwce i waliły bez pardonu do każdego, kto przypadkiem przelatywał w pobliżu, nawet jesli była to rolnicza awionetka czy helikopter ratunkowy. Tylko ptaki mogły wiedzieć co jest za murem, ale ich to nie interesowało. Wolały las i łąkę. W twierdzy mieszkał Pan i jego zbrojna służba. Zdarzało się, że bywali tam inni ludzie, ale wdostawali się wyłącznie na specjalne zaproszenie Pana przez podziemne strzeżone kanały.
Czasami Panu brakowało przestrzeni. Wtedy zbroił się po zęby i ze swą świtą opuszczał twierdzę. Na zakutych w stal koniach pędzili na pobliski trawnik, który roztaczał się u stóp twierdzy. Doszczętnie go plądrowali, po czym powracali do siebie.
Pewnego razu, kiedy Pan czuł się wyjatkowo klaustrofobicznie, zarządził jak zwykle zbrojną wyprawę. Barbarzyńcy dopadli trawnika i stanęli jak wryci. Marne, wystające nieśmiało z błotnistej ziemi kępki traw odgradzał od twierdzy ciąg sporych białych otoczaków, a świeżo malowana tabliczka głosiła: NIE DEPTAĆ MI TRAWNIKA!
Pan z drużyną pogapili się trochę na tabliczkę, a potem wrócili do twierdzy.
A niedługo później trawnik po raz pierwszy się zazielenił.





czwartek, 22 lutego 2007

o drzwiach w podłodze

Odbywam schodzenie do swojej własnej nieużywanej piwnicy.
Na Piwnej taka była.
Schodziłam zgarbiona, żeby nie kosić włosami sufitowych pajęczynnych nacieków. W dłoń, niczym iskra od przekręcania ebonitowego kontaktu, właziło natręctwo otrzepywania włosów.
Nie oddychałam, żeby nie wciągać do środka stęchlakowych oparów i tego trupiego,  piaszczystego oddechu kartofli w śpiączce wieczystej.
I szczury. Najohydniejsza zasadzka. Czekały cierpliwie. I nie dopadały. Żebym się cały czas spodziewała. Z każdej strony mogło nadejść najgorsze, ale to mogło było jeszcze gorsze. One o tym wiedziały. Dlatego nigdy nie zobaczyłam nawet ogona. Ale rytuał trwał. Więc skradałam się z dłonią pochłoniętą swym natręctwem, nerwowo wzrokując każdy zakamarek, potem trzy razy pięścią w drzwi, potem kłódka, potem dwa razy z kopa i gwałtowne drzwi otwarcie. Przy zaciśniętych powiekach wrzucałam czego trzeba się pozbyć, zakłódkowywałam pośpieszne i natychmiastowy odwrót. (Inaczej niż za dziadkowych czasów.)
Piwnica skapitulowana szczurom, zagracona wzorowo. Nie przekraczałam jej progu przez jakies 10 lat, nawet żeby żarówkę tego.I jeszcze okienko poduliczne wybite. Trudno. Nie wejdę.

Raz zajrzałam do swójśrodka, głęboko. Się okazało, że mam klapę w swojej podłodze, a pod podłogą słoiki pełne kurzu, potłuczono, szaro i kłębiście. Zimnoduszące piekło astmatyków chyba.
Ale zlazłam do mojej piwnicy. I sprzątam. Nie dość. W podłodze tej piwnicy kolejna klapa. Otwieram. Przebudzenie. Niby w dół a Wyżej.
Teraz sobie biegam między piwnicami. Jak mnie sprzątanie zmęczy, to zaraz na dół, do tej Wyżej. Się budzę tam. Budzenie się potrwa. Może całe życie moje i. A niech.

poniedziałek, 4 grudnia 2006

małgosia

w małgosi jak w lusterku

upadłe anioły dwa

się może podniosą jakoś, jak już na siebie upadły

poniedziałek, 13 listopada 2006

sens

ciężka praca przede mną. obejść wyszystkie moje sprawy, gospodarstwo moje podlupić i pochylić się nad każdziutkiem.
jest pandemia na mojej ziemi. rzeczy sens utraciły. znikają od mojej obojętności, niektóre od nienawiści mojej. niewinne, że każdej jedno imię nadałam. było imię. znaczyło 'świat'. znaczyło 'bóg'. znaczyło 'miłość'. znaczyło znaczyło znaczyłoznaczyłoznaczyło.
teraz jordan dla dojrzałej mnie. wpieprzam korzonki i szarańczę i myślę, od której rzeczy zacząć.
ciężka praca na mnie. stworzycielska robota, a ja co mogę? wiór taki. nowy sens dla każdziutka, nowe własne imię. oszaleją z radości. spamiętaj, upodmiotuj i odpowiadaj za każdziutka. no tak trzeba.
żeby ogród pokochac na nowo, żeby nie rzygać na każdą fotosyntezową fabryczkę
żeby na wiosnę dłonie unurzać w ciepłej, dobrej ziemi, jak by się we własnej macicy
żeby na buty spojrzeć łaskawie
żeby nie chcieć wbić-widelca-w-oko-noża-w-udo, tylko jedzenie nimi szanować
żeby jedzenie wzruszało znowu
żeby wino radowało i dawało słowom dobrym płynąć
żeby nie mówić opowiesz mi później teraz mama musi zostać sama
żeby doorsów usłyszeć jeszcze kiedy bez epilepsji
żeby lustro się uśmiechało i mówiło kocham
żeby odgruzowywanie łazienki było czułą obietnicą kąpieli
żeby narty i te inne deski, kiedyś, jeszcze
żeby wąchać umyte schody
żeby upiec chleb

niedziela, 15 października 2006

w czarnej dziurze nie słychać

świat rozpękł się na hektyliardy kawałków

chodzę po tej mojej ziemi jałowej, zbieram potłuczone

trzymać zapomniałam

więc znowu
z rąk na jałową i na kolejne skorupy się

chrzęści mi pod stopami moje życie bajkowe

umarłam

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...


WSZYSTKIE TEKSTY, FILMY, FOTOGRAFIE I RYSUNKI UMIESZCZONE NA TYM BLOGU, SĄ WŁASNOŚCIĄ MOJĄ LUB AUTORÓW, KTÓRZY UDZIELILI ZGODY NA ICH PUBLIKACJĘ.
KOPIOWANIE I ROZPOWSZECHNIANIE BEZ ZGODY MOJEJ LUB AUTORÓW JEST ZABRONIONE.
© Katarzyna Wasilkowska